środa, 21 maja 2014

SMAKI LATA: smak I, młoda kapusta

Zamierzam co jakiś czas prezentować jakis mój letni smak.  Będą to proste potrawy, które wracają do mnie każdego roku o tej porze. Bez nich nie ma lata!

Smak jest dla mnie obok węchu najważniejszym zmysłem. Zapachy mogą mnie zarówno”zabić” jak i doprowadzić do... euforii :-) Potrafię odtworzyć w pamięci szczegółowo jakąś scenę sprzed wielu lat gdy tylko poczuję właściwy zapach. Domownicy śmieją sie, że pewnie w poprzednim życiu byłam psem tropicielem. Pewnie byłam, bokserem, stąd moja miłość do tej właśnie rasy piesków.

Zapach bardzo często wiąże się ze smakiem. Smakiem jedzenia :-)

Mam kilka ulubionych smaków lata. Myśląc o nich cofam się do dzieciństwa, do wakacji w domu moich Dziadków, do zup wielowrzywnych mojej kochanej Babci, których smaku nigdy w życiu nie uda mi sie odtworzyć, do smaku cynaderków z majerankiem, za które nawet nie mam odwagi się zabierać, bo i tak mi nie wyjdą, do racuszków z jabłkiem i cynamonem, do zimnego kompotu z owoców z ogrodu, do królika w sosie śmietanowym, do kapusty z koperkiem, do ogórków małosolnych, do pajdy chleba z masłem i pomidorem z tunelu foliowego w ogrodzie, do.....
Te wszystkie letnie potrawy zajadałam najczęściej w ogrodzie, pod wielkim, starym orzechem włoskim. 
Zamykam oczy...

Babcia Nela ma zielony fartuszek, z tego samego materiału mam uszytą spódniczkę „z koła” na gumce w pasie z dużymi żabkami na kieszonkach. Babcia pięknie szyła! Widzę Ją jak wychodzi z domu z garnkiem i zmierza do stołu pod orzechem. Dziadek i ja czekamy już z łyżkami w rękach na obiad. Wielkie, stare, fajansowe talerze „ogrodowe” - bo jak się zbiją to nie będzie większej straty - wypełniają się zupą, lub drugim daniem. Do drugiego najczęściej była młoda kapusta z koperkiem lub mizeria, też z koperkiem - moje dwa najulubieńsze dodatki...

Otwieram oczy...
Nie ma już tego Domu, tego ogromnego orzecha, tego stołu i ławek pod nim. Nie ma Babci i Dziadka. Ale są wspomnienia.
I dziś w moim już Domu przywołuję takie wspomnienie. Drugi raz w ciągu tygodnia.
W piątek kupiłam na bazarku w Halmstad młodą kapustę. Przyłożyłam ją do twarzy i poczułam TEN smak i zapach. Lato się dla mnie w tym momencie zaczęło!
W piątek wieczorem kapusta była gotowa, powstrzymałam się przed opędzlowaniem gara tyko dlatego, że wiem, że na drugi dzień jest jeszcze lepsza. No i była. Do mięsa grillowanego idealna.
Wczoraj kupiłam kolejną główkę kapusty. Właśnie się gotuje.

Jeśli nabaraliście ochoty na taką kapustkę to podaję przepis:

1 główka młodej kapusty
3-4 dojrzałe pomidory
2 duże cebule
szczypior i koper - dużo
masło i mąka do zasmażki
opcjonalnie wytrawne białe wino


Główkę kapusty szatkuję na większe paseczki, wkładam do dużego garnka, zalewam wrzątkiem, mniej więcej do 2/3 wysokości kapusty - kapusta puszcza własny sok podczas gotowania. Pomidory (ja nigdy nie obieram pomidorów) kroję w wiekszą kostkę, wrzucam do kapusty, cebulę pokrojoną w dużą kostkę smażę na złoto na maśle. Dodaję usmażoną do kapusty. Gotuję wszystko na al dente, około 10 min. Sól i pieprz z młynka do smaku. Do gotowania można dolać szklankę wina wytrawnego, to nada kapuście specyficznego smaku. Ja do gotowania dodaję trochę fondu z kurczaka (można dodać dobrą kostkę bulionową bez chemii, lub gotować w rosołku).
Ugotowaną kapustę odstawiam na jakiś czas (żeby smaki się przegryzły). Na koniec robię zasmażkę na maśle. I tu robię wyjątek, bo mimo, że od jakiegoś czasu unikam węglowodanów, i mąki w ogóle nie stosuję w kuchni, to do tej kapusty ją dodaję, inaczej nie będzie miała TEGO smaku. Myślę, że łyżka mąki mi nie zaszkodzi :-)
Ciemną zasmażkę (bo im jest ciemniejsza tym ma wyraźniejszy smak)  wlewam do kapusty. Zagotowuję. Dodaję niedbale posiekany koper i szczypior, dosmaczam grubo zmielonym pieprzem.
Z przyzwyczajenia z dzieciństwa, już we własnej miseczce, skrapiam kapustę obficie przyprawą maggi. :-)
Jako, że post powstaje na bieżąco podczas gotowania nie przygotowałam sobie odpowiedniej "scenografii" do zdjęć :-)  Zaglądacie po prostu do moich garów :-)






Szczypior z donicy na tarasie, koper z zamrażarki, zawsze mam z pogotowiu posiekany mrożony koperek, bo nigdy nie wiadomo kiedy będzie potrzebny a do sklepu na tej wiosce daleko :-) 





W międzyczasie kapusta się ugotowała. 
Nie... Nie zjem dużo, tylko trochę spróbuję :-) Małą miseczkę.... 

Ach... ale pachnie! 

Pa,
K.  




poniedziałek, 19 maja 2014

Polski hot dog czyli cały miesiąc w jednym poście

Polski hot dog. Każdy Polak lub osoba w jakiś sposób związana z Polską jadła przynajmniej raz w życiu hotdoga. Polskiego Hot Doga, takiego mega wypasionego, gdzie prócz chrupiącej buły i grubej kiełbasy można znaleźć sałatę, pomidora, ogórka świeżego, surówkę, ogórki konserwowe, paprykę, cebulkę prażoną, musztardę, ketchup, sos majonezowy.... pominęłam coś? 
To nie to co skromniutki szwedzki hotdożek, z watowatą bułeczką i plastikową kiełbaską :-)  

Kiedy zastanawiałam się nad nazwą dla tego bloga, podczas wielkiego brainstormingu przy stole kuchennym padł pomysł, żeby blog nazywał sie Polski Hot Dog. Pomysł nie był mój :-)
W tym blogu ma być miks różnych tematów, wszystko ze wszystkim ale czasem też od przysłowiowej „czapy”, jak w rzeczonym hotdogu :-) Tyle tylko, że nazwa jakaś taka bardziej z przydrożną garkuchnią się kojarząca a nie z blogiem o zwykłym życiu Carouschki :-)
Tak więc blog nie został nazwany hotdogiem, ale określenie od tego czasu funkcjonuje w naszych słownikach na określenie czegoś totalnie.... niejednolitego :-)
Tyle słowem wyjaśnienia, ale koniec już tej dygresji, bo z każdym jej słowem oddalam się od głównej myśli tego postu.

Miesiąc. W sumie nawet więcej niż miesiąc. W między czasie były Święta Wielkanocne, był długi roboczo-towarzyski wyjazd do Warszawy, w tym wielka majówka i weekendowy maraton świetowania i oblewania nowego, cudownego  mieszkania moich Przyjaciół, pierwsze zawody mojej córki w woltyżerce, ogród i szklarnia do ogarnięcia, a po trzytygodniowej absencji uzbierało się wiele do zrobienia. Budowa czyli Mały Domek w tym czasie zeszła na dalszy plan, niestety, bo trzeba będzie to i tak nadrobić, zegar tyka, początek lipca zbliża się nieubłaganie, Goście bilety na prom kupili i plany wakacyjne robią, na razie palcem po mapie, ale dzięki temu za kilka tygodni bądą gruntownie przygotowani do szwedzkiech wakacji :-)  a roboty jakoś nie ubywa... wręcz przeciwnie. Teraz już wiemy, że nie zdążymy wszystkiego na tip-top zrobić, ważne są dwa pomieszczenia - sypialnia i łazienka, jeśli nie urządzimy hollu, aneksu kuchennego i tarasu nic się nie stanie, Goście w domku będą i tak tylko spać :-)

***

Świeta jak to świeta, dużo przygotowań, gotowania, sprzątania, pieczenia, zmęczenia, potem przychodzą w końcu te trzy dni, i już po świętach, więc nie ma się co rozpisywać. No może z jednym wyjątkiem - premierowo w mojej kuchni i na stole zagościł pyszny pasztet z dzika ze śliwkami. Ale to temat na inny post.

Zaraz po Świętach była Warszawa. Tu się działo :-) Gdybym nie miała tej odskoczni od szwedzkiego, wiejskiego, nudnego życia byłabym zdecydowanie mniej szczęśliwą istotą. Dzięki regularnym wizytom w mieście mam w życiu odpowiedni balans między tym co kocham, czyli domem na wsi i spokojem a z drugiej strony miastem i życiem na wysokich obrotach.

Prawdziwy Bliźniak.

***

Zawodowy aspekt tego pobytu pobytu zaowocował nowym, pięknym projektem dla mojego klienta. Dziś dostałam pochwały i omówiliśmy szczegóły kolejnego zlecenia. To lubię :-D
P. - mój klient, jest zdecydowanie zaprzeczeniem tego, że Szwedzi nie doceniają polskiej jakości i produkcji. Zadowolenie P. z dotychczas wykonanych projektów, stosunek polskiej ceny do jakości i do cen szwedzkich tylko potegują to uczucie. Nie musimy mieć kompleksów. Na szczęście przymknął oczy na fakt, że firma transportowa mimo, że palety z produktem były wyraźnie opisane - adres i miasto docelowe w Szwecji, pomyliła destynację i palety zamiast do P. trafiły na drugi kraniec Szwecji... Cóż, podobno to nic dziwnego, że firmy spedycyjne mają bałagan w papierach i transport zamiast gwarantowanych trzech dni trwa dziesięć!.  

Towarzyski apsekt jest równie zadowalający. Dzień przed wylotem do Szwecji byłam już tak zmęczona, że zapragnęłam usiąść na tarasie na Korsaberg i wreszcie odpocząć :-)

Pierwszy weekend minął w atomowym tempie, zaczęło się spotkania ze znajomymi, które zakończyło się spacerem "butikową" ulicą Mokotowską z Placu Trzech Krzyży do Domu na Rozdrożu o godzinie 3 w nocy. Miasto zdecydowanie nie spało. 










Sobota i niedziela to wspomniane już przyjęcie moich Przyjaciół. Nie, nie balowaliśmy sarmackim zwyczajem dwa dni w kawałku, w sobotę była impreza dla nas czyli młodzieży :-), w niedzielę obiad dla rodziny :-) Z uwagi na to, że my z B. jesteśmy jak siostry, znamy się z "brzuszków" naszych mam (tzn. nasi rodzice znali się długo przed naszym pojawieniem sie na świecie, a nasze urodziny z B. dzieli zaledwie kilka tygodni :-)) więc w niedzielę byłam potraktowana jak rodzina, co bardzo mnie cieszy :-D Miejmy nadzieję, że ilość wzniesionych toastów w ciągu tych dwóch wieczorów wpłynie bardzo pozytywnie na jakość mieszkania w Nowym Domu :-)

Podczas majówki miałam w Warszawie Gości ze Szwecji - moja szwgierka z mężem.
Lubię gościć u siebie osoby, które nie znają miasta, w ciągu czterech dni zrobiliśmy kilkadziesiąt km pieszo, obchodząc miasto wszerz i wzdłuż. Nawet deszcz nam nie przeszkadzał w tych spacerach. Oprowadzając po mieście Gości trafiam do moich ulubionych zakątków miasta, do których sama nie chodzę „na codzień”. A-L. i U. byli pod dużym wrażeniem miasta, zieleni, miksu architektonicznego - stare kamienice sprzed wojny i odbudowana Starówka z socrealizmem i współczesnością powoduje, że Warszawa ma niepowtarzalny klimat, który moi Goście dostrzegli :-) Wyprawa na Starą Pragę zrobiła na Nich duże wrażenie. Sama nie pamiętam kiedy ostatni raz byłam na Różycu i Brzeskiej. Na Bazarze Różyckiego jak zawsze festyniarskie stoiska ze "śmieciami" i ciuchami z Chin, i to w sumie w tym miejscu nie dziwi nikogo, sukien ślubnych jednak nikt się nie spodziewa w takim miejscu. A jednak... 
Poniżej kilka zdjęć z tej szybkiej wizyty. Szybkiej, bo nie do końca czuliśmy się tam bezpieczni. Nie dało się ukryć, że mieszkańcami sąsiedniej ulicy nie jesteśmy a tubylcy nie lubią być obserwowani przez „turystów” z drugiego brzegu Wisły jak małpy w ZOO, co mnie z drugiej strony nie dziwi. To ich świat.














Podczas tej majówki odkryłam również fantastyczną miejscówkę z jazzem granym live. Klub "Barometr" na Smolnej, to mały klub jazzowy, w którym grają zarówno kapele znane w środowisku jak i zupełni nowicjusze. W weekendy po koncertach organizowane są jam session. Klimat magiczny, rozpiętość wieku wśród gości klubu ogromna bo na koncercie byli i rodzice z dziećmi w wieku mojej córki, jak i ludzie mocno starsi. Jazz łączy pokolenia! Zdecydowanie! 30 kwietnia był Międzynarodowy Dzień Jazzu, trafiliśmy tego wieczoru na koncert dwóch bandów, pierwsi zagrali "Blues Fellows Swingin’ Band", dzięki jazzowym standartom w ich wykonaniu na chwilę przeniosłam się do kanjpek w NYC. Po krótkiej przerwie scenę przejęli panowie z The Warsaw Dixielanders. Ragtimowe aranże i utwory jazzu tradycyjnego przeniosły mnie z kolei do Nowego Orleanu. Wieczór w Barometrze był PYSZNY. Poniżej kilka zdjęć z koncertu.









 ***

Przeglądam to, co wyżej napisałam. To chyba juz nawet nie jest polski wypasiony hotdog, to istny bigos :-)
Czas, czas i jeszcze czas, a ściśle rzecz ujmując jego brak. Nie wiem jak inni blogerzy radzą sobie ze znajdowaniem czasu na pisanie postów. Bo wiekszość prócz bloga ma też dom, dzieci, pracę, zajęcia, etc. Ja tego wszystkiego nie ogarniam, więc potem jest taki efekt, że cały miesiąc musi się zmieścić w jednym tekście. 

Po przyjeździe do Szwecji też się wiele działo, zaczęłam od zawodów woltyżerskich mojej Córci. Jej grupa zajęła czwarte miejsce w swojej grupie wiekowej a biorąc pod uwagę fakt, że dziewczynki w tej grupie trenują niespełna rok, od sierpnia 2013, to wynik jest bardzo dobry!. Po ogłoszeniu wyników i udekorowaniu rozetą moja dziewczynka podeszła do mnie i powiedziała: To nic mamo, że nie wygrałyśmy, ja wykonałam mój pokaz najlepiej jak umiałam. Wygramy następnym razem :-) Moja mała Zawodniczka! :-)
 



***
Ostatni tydzień minął w ogrodzie i szklarni. Skrzynie na warzywa już stoją na swoim miejscu, w większości są juz zagospodarowane, tzn. warzywa są zasadzone i posiane. Szczegóły ogrodowe w kolejnym poście. Muszę mieć jakiś temat na następny tekst :-) 

Jeśli Czytelniku wytrwałeś do tego miejsca dziękuję za uwagę, mam nadzieję, że nie zamęczyłam :-) Teraz uciekam już do ogrodu.
Pa!
K.