czwartek, 5 czerwca 2014

Metamorfoza, czyli nowe życie znienawidzonej komody.

Kilka dni temu na facebookowej stronie Korsaberg opublikowałam link z projektem marki Grange. Jej firmowe salony rozsiane na całym świecie zaprojektowały własną wersję komody Directorie. I tak dzięki temu zabiegowi jeden mebel zyskał 12 różnych oblicz, i tak na prawdę nie wiedząc, że to ten sam mebel, trudno byłoby się zorientować na tzw. pierwszy rzut oka. Artykuł dostępny w linku Grange

Wpadłam na ten artykuł kilka miesięcy temu. Obejrzałam zdjęcia, po czym poszłam do warsztatu, zgarnęłam jednym większym zamachnięciem wszystkie graty z mebelka, który służył mi od dłuższego czasu za komodę na narzędzia, farby i "ścinki" drewna i się uśmiechnęłam. Wiedziałam, co zrobię :-) Postanowiłam podarować jej drugie życie.

Innym przykładem metamorfozy starych mebli są mebelki z designerskiej galerii na Södermalm w Sztokholmie, tylko, że tam ceny jeszcze przed przekroczeniem progu zwalają z nóg. Ale przecież można się ich pomysłami zainspirować :-) Te pomysły będą wykorzystane następnym razem, jak będę miała więcej czasu na bawienie się :-)

Zdjęcia zrobiłam podczas spaceru po Södermalm w październiku ub.r.




Moja komoda została przejęta wraz z kilkoma innymi skarbami, np. z  krzesłami patyczakami, które stoją teraz w Szklarni, z domem w "spadku" po poprzednim właścicielu. I tak, jak w krzesłach zakochałam się od pierwszego na nie spojrzenia, tak komoda nie przypadła mi do gustu zupełnie. Najpierw wylądowała w garażu, potem z braku miejsca do przechowywania ww. rzeczy wstawiłam ją do warsztatu. Jakoś nigdy nie chciało mi się jej wstawiać do bagażnika, żeby ją na jakiś loppis wywieźć. I całe szczęście! Komoda to typowy fornirowany mebel z lat 60-tych. Nie jest to co prawda mój ulubiony styl wzornictwa, ale muszę przyznać, że meble z tej epoki mają swój specyficzny klimat i są bardzo rozpoznawalne.

Obiecałam sobie, że już nigdy nie wyrzucę i nie oddam żadnej rzeczy na loppis, bo nigdy nie wiadomo co i kiedy może się przydać i dzięki niewielkiej metamorfozie stać sie czymś fajnym :-)

Tak komoda wyglądała po wyniesieniu jej z warsztatu.





Moja metamorfoza jest bardzo prosta i szybka. Szybka - bo w tej chwili nie mam czasu na bawienie się. Muszę mieć jakieś meble w pokoju na poddaszu Małego Domku. Komoda z szufladami jest idealnym rozwiązaniem.
Właśnie skończyłam malować krzesła z loppisu i stół z IKEA, miałam w ręku pędzel i otwartą puszkę farby laserunkowej. Decyzja była szybka i mega łatwa.
Jako, że wnętrze tego pokoju będzie utrzymane w tonacji białej z granatowymi dodatkami, komoda również będzie biała a żeby nie była monotonna, przełamywać ją będzie granat, czyli jedno z moich ulubionych, a zarazem jedno z najbardziej klasycznych zestawień kolorów w ogóle.

Jedynym nowym elementem są uchwyty do szuflad. Stare były koszmarne i nie nadawały się do jakiejkolwiek metamorfozy. Kupiłam w Juli 6 drewnianych kołeczków, były tylko białe, więc wzięłam co było, granatowa farba została mi z malowania pasów na ścianie w kuchni. Wszystko miałam.

Zaczęłam od malowania nóżek komody - 15 min.



Potem korpus komody - 15 minut


Następnie fronty szuflad - oklejenie taśmą maskującą listew i malowanie - 25 min.



Czas na wyschnięcie - kilka godzin, w trakcie których malowałam inne rzeczy w Domku.

Gdy lasyr podsechł zdjęłam taśmy i malutkim pędzelkiem pomalowałam listwy na frontach 2 szuflad - 30 min, relatwnie długo, bo to straszna dłubanina tym pędzelkiem.


Drugiego dnia wszystko zostało powtórzone - czas jw.
Dodatkowo pomalowanie kołeczków do szuflad - dwa razy, plus czas schnięcia pierwszej warstwy - łącznie 60 min. 




Trzeciego dnia rano pomalowałam zwykłą białą farbą stolarską wnętrza szuflad, żeby było ładnie i świeżo również wewnątrz po ich wysunięciu :-)



Pod koniec trzeciego dnia komoda została złożona do kupy i wstawiona do wnęki pod dachem na poddaszu. To będzie jej miejsce.





Pasuje tam :-)

A przy okazji pod pędzel trafiła również maleńka, śliczna szafka nocna, którą kupiłam na loppisie, a gdzieżby indziej!, w ubiełym roku za.... 5 kr! słownie PIĘĆ KORON! (czyli szybko licząc około 2,50 zł :-)) Szafeczka będzie stała, jak sama jej nazwa wskazuje, koło łóżka. Z białą drewnianą lampką z granatowym abażurkiem :-)



Dziś kupiłam 5 szaf modułowych do hollu. Będę miała wielką garderobę na rzeczy, na które miejsca nie ma w domu. Jeden moduł będzie na same akcesoria motocyklowe (kombinezony kaski, buty, plecaki i "żółwiki"). Nareszcie kombinezony nie będą upchnięte między zimowymi płaszczami i jesiennymi parkami. 
Wczoraj kupiłam porcelanę do kuchni, też na loppisie, za niewielkie pieniądze. 
Mówiłam już, że kocham szwedzkie loppisy? Mówiłam! :-) I powtarzać to będę do końca życia! Bo to kopalnie skarbów.

Dziś nawet na budowę nie zajrzałam i mam w związku z tym wyrzuty sumienia, że czasu coraz mniej, deadline się zbliża, a ja sobie wolny wieczór zrobiłam...

No nic, weekend w Szwecji już jutro się zaczyna, bo Szwecja 6 czerwca świętuje Dzień Narodowy, wcześniej nazywany Dniem Flagi. Szwecja świetuje a na Korsaberg zaczynamy kłaść kafelki w łazience. Wyzwanie nie lada! Wszystkie ściany zaimpregnowane primerem i strasznie śmierdzącą zieloną gumą. W. siedzi z nosem w necie i studiuje kładzenie kafelek. I dobrze, choć jedna osoba powinna mieć jakieś pojęcie o tym. Ja tylko widziałam jak panowie kładli kafelki w łazience w Domu na Rozdrożu, więc wiem, jak takie kładzenie glazury wygląda. Od samego patrzenia bolały mnie kolana, ale zawsze to coś, prawda? :-)

Idę na sofę poleniuchować jeszcze trochę przed pracowitym weekendem.

Pa!
I trzymajcie kciuki za te kafelki, żeby nam nie poodpadały :-D

//K.














  

środa, 4 czerwca 2014

Projekt Szklarnia

Pracowałam dziś w szklarni. Słuchałam jak deszcz stuka w dach, wszystkie zewnętrzne dźwięki odbierane są przez mózg w tym miejscu znacznie intensywniej. Po pierwsze nie włączyłam muzyki, celowo, żeby słyszeć ten stukot deszczu w dach, a przez otwarte drzwi szczebiot ptaków. Mimo deszczu drą dzioby już nie w stereo a w kwatrofonii. No i kukułka. Gdzieś niedaleko, bo wyraźnie słychać kuku, kuku, kuku... Po drugie w szklarni dżwięki zewnętrzne potęgują swoją intensywność, może to echo odbijające się od dachu, może fakt, że nie widać nic przez matowe ścianki.
Skończyłam pracę trochę wcześniej i pomyślałam, że może coś napiszę...

Uświadomiłam sobie jednocześnie, że jeszcze tu, na blogu, nie opisałam moich dwóch ostatnich, dużych projektów - Szklarni i Małego Domku. Dziś będzie o tej pierwszej.

Napiszę o moim ukochanym miejscu w Szwecji. Szwedzi na takie miejsca mówią "smultronställe" czyli miejsce poziomkowe. Do miejsc poziomkowych udajemy się, żeby odpocząć, zrelaksować się, pobyć sam na sam ze sobą. Najczęściej są to wyjątkowe i piękne miejsca np. polana w lesie, plaża lub przytulna kafejka :-) Znajomy ma takie miejsce gdzieś w Bieszczadach, daleko od ludzi, na połoninie. Też pięknie :-)
Dla mnie moja szklarnia jest takim właśnie miejscem, jednym z kilku, ale o reszcie nie będę mówić, smultronställe utrzymuje się w tajemnicy przed innymi :-)

Jeśli ktoś śledzi facebookową stronę Korsaberg to wie, że w 2012 roku rozpoczęła się budowa szklarni, projekt zakończył się w 2013. To znaczy jeszcze trochę zostało do zrobienia, np. ułożenie cegieł podłogowych przed wejściem, odmalowanie zewnętrznych elementów drewnianych, podłączenie solara i kilku innych drobnych rzeczy, które jednak nie przeszkadzają w normalnym jej użytkowaniu.

Ale może od początku.

W 2011 roku moja Szwagierka postawnowiła wybudować w swoim ogrodzie basen. W miejscu gdzie miał powstać stała stara szklarnia. Zawsze z zazdrością na nią patrzyłam, na rosnące w niej pomidory, na winorośl, brzoskwinię i inne rośliny, które tworzyły niesamowity klimat w tym miejscu. Gdy projekt basenu był już gotowy, Szwagierka zapytała nas, czy chcemy ich szklarnię. Moja radość była przeogromna! Elementy ścianek i dachu były w bardzo dobrym stanie, mimo, że jej drewniana konstrukcja ma już kilkadzisiąt lat (stała w ogrodzie, gdy A-L z mężem kupowali ten dom wiele lat temu). Musieliśmy tylko wybudować murowaną część, na której osadzona miała być część szklarniową pawilonu (zamiast szkła dach i sciany wykonane są z poliwęglanu komorowego).  
W wakacje 2012 roku zaczęliśmy więc przygotowania pod fundament. Poprosiliśmy znajomego pana, żeby pomógł nam wykopać miejsce pod fundament oraz przekopać się rzez ogród do domu celem podłączenia prądu i wody doszklarni. No i sie zaczęło. W ciągu paru dni wybudowaliśmy mur w wysokości 1,2m (tym razem obyliśmy się bez Polskich Fachowców, którzy budowali Mały Domek kilka lat wcześniej, ale o tym projekcie będzie wkrótce), otynkowaliśmy go to tak, że wygląda jakby miał bardzo starą elewację (tynk zaraz po nałożeniu był przecierany wielką szczotą).
Następnie z pomocą wszystkich członków rodziny nasadziliśmy górną część szklarni na podmurówkę. W narożniki szklarni posadziliśmy winorośle. Projekt na tym etapie został zakończony we wrześniu 2012 roku. 







W marcu 2013 roku prace zostały wznowione :-) Przede wszystkim przygotowaliśmy grunt pod podłogę, czyli wysypaliśmy żwirem, ułożylismy instalację do ogrzewania podłogowego, które będzie podpięte do solara, majacego na celu ogrzanie wiosną szklarni, tak, żeby szybciej móc rozpocząć sezon wegetacyjny. Następnie na żwir wysypany został piasek i położone cegły podłogowe. W maju do wielkich skrzyń posadziłam pierwsze pomidory i ogórki. Winorośle wypuściły listki, więc szklarnia spełniła swoje zadanie zimą.






Szklarnia ma być pawilonem ogrodowym z roślinami rosnącymi w specjalnych skrzyniach. Jedynymi roślinami wsadzonymi bezpośrednio w ziemię są tylko winorośle. Kilka dni temu w ziemi wokół nich zasiałam maciejkę, zobaczymy czy wzejdzie i będzie pachnieć w letnie wieczory :-)

Tak było w zeszłym roku: 







W zeszłym roku miałam dwie wielkie skrzynie na pomidory i ogórki, w tym już są trzy. 

Takie mialam zbiory w ubiegłym roku:




W tym roku pomidory wysiałam sama, w styczniu będąc w Warszawie udało mi sie kupić nasionka pomidorów malinowych i bawolich serc. Wysiałam w lutym, nie myślałam, że z nich coś będzie. A jednak, udało się.  Wzeszły wszystkie, w sumie miałam 65 pomidorkó. Część z nich rośnie w skrzyniach w szklarni, część w gruncie za szklarnią, część w skrzyniach w warzywniaku w ogrodzie. Łącznie 38 krzaków! Resztę krzaczków rozdałam.

Tak pomidorki wyglądały w okolicy Wielkanocy:



Na razie wszystkie krzaczki kwitną, a kilka z nich w szklarni ma już pomidorki na gałązkach. 

Szklarnia od wiosny do października staje się living roomem. Praktycznie każdy wieczór choć chwilę spędzam w niej. Choćby po to, żeby podlać rośliny. Od piatku do niedzieli obowiązkowo jemy w niej późny obiad lub kolację. W ciągu dnia jest w niej zdecydowanie za gorąco, ale wieczory są cudowne, rozgrzane w ciągu dnia cegły oddają ciepło, podlane rośliny pachną, w zeszłym roku pomidory wisały na kiściach jak winogrona. Bajka. 

Przy budowie tej szklarni namęczyłam się koszmarnie. Kilka razy przeklęłam pomysł jej budowy i żałowałam, że po prostu nie kupiliśmy gotowej szklarenki na aluminiowym stelażu. Ale w takich chwilach natychmiast zaczynałam myśleć o remoncie mieszkania w Warszawie, (jeśli ktoś chciałby zobaczyć to pobojowisko to TU jest kilka zdjeć) przez który sama przechodziłam rok wcześniej, trwał trzy miesiące, w tym czasie przewinęły się dwie ekipy remontowe, spotkałam kilkoro ludzi niesolidnych i niesłownych, totalnie niemyślących logicznie, co drugi z fachowców okazywał się alkoholikiem. Myślałam, że piekło związane z tym remontem nigdy się nie skończy. Kilka razy wśród gruzu na tej mojej "budowie" siedziałam na wiaderku z goldbandem i płakałam z bezsilności. Ale w końcu skończyło się. A satysfakcja i radość z efektu była tak wielka, że o trudach, przez które przeszłam, szybko zapomniałam. Ze szklarnią było podobnie. Te cudowne wieczory rekompensują cały wylany pot, nadwyrężone i bolące kolano i zmęczenie podczas jej budowy.

Bo zrobienie włąsnoręcznie czegoś co potem długo cieszy daje ogromną satysfakcję! 

Późno już... pisząc o miłych rzeczach czas szybko leci. 

Dobranoc.
Dzień dobry :-)

//K. 

PS. Powyżej dołączyłam kilka zdjęć. Na facebookowym Korsaberg jest cały album, do którego wpadają na bieżąco zdjęcia ze szklarni.